1/8 na całego, czyli 3, 2, 1… ratunku!
Triathlon jest trochę jak CrossFit - nie musisz być mistrzem w żadnej ze składowych, żeby dobrze się bawić i osiągnąć przyzwoity rezultat… mówili. Realnie jest trochę tego, trochę tamtego i dużo zabawy albo walka o życie.
Debiutowałem w zeszłym roku - o moich przygodach z Tryahlonem w Bydgoszczy pisałem będąc w euforycznym nastroju - tym razem jechałem zrealizować nieco ambitniejszy plan.
Chciałem ten nieco dłuższy dystans pokonać w czasie zbliżonym do „rekordu” ustanowionego poprzednim razem. Wszystko wydawał się realne - kąpielówki zamieniłem na strój triathlonowy, rower został ten sam, ale teraz wyregulowałem wysokość siodła pod swoje wymiary (#ergo to nowe #aero, #hehehe), kupiłem nawet „wyścigowe buty” do biegania i… z perspektywy finiszera stwierdzam jednak, że to jednak nie zawsze jest takie proste.
Trenuję - nie pod triathlon, ale jednak jestem „dość” sprawny. Robię kardio, robię ciężarki, bawię się sportem i eksploracją nowych dyscyplin. Mając 35 lat czuję się zdrowszy niż kiedykolwiek.
Stoję więc w grupie czekając na sygnał do startu. Do wody wskakujemy parami w odstępach 5 sekundowych. To świetne rozwiązanie, bo ani Ty nie skaczesz nikomu na głowę, ani Tobie nikt takiej niespodzianki nie powinien zrobić. Wiem, że po skoku muszę zacząć płynąć - najpierw do żółtej boi na środku koryta rzeki, a potem z nurtem w dół i na brzeg. Nie powinno być źle - w zeszłym roku najtrudniejsze było wyjście z wody po śliskim betonie a teraz…
Gwizd, skok, glony. Woda rześka ale organizator mówi o 21*C więc ma temperaturę wyższą niż powietrze. Płynę, nurtu trochę znosi ale trasę zaplanowałem tak, że bez większej walki mijam boję prawym ramieniem i… kończę pływanie, zaczynam walkę. Przed sobą widzę ludzi ratowanych przez WOPR, sam szarpię się z glonami które nie tyle musują moje stopy co - mam wrażenie - próbują mnie utopić.
Jest strasznie - mam tak spięte plecy, że mimo 40 sekund w wodzie odczuwam ból karku, ciągle się krztuszę i dławię wodą przy praktycznie każdej próbie nabrania powietrza. Mam wrażenie, że moja przepona jest sparaliżowana. Próbuję różnych pozycji - nie wiem czy dam radę dopłynąć do końca etapu, nie wiem czy powinienem kierować się do brzegu czy wzywać pomocy, jestem w szoku na tyle poważnym i wyraźnym, że podpływa do mnie ratownik żeby ustalić jak bardzo jest ze mną źle.
Nie jestem z nim szczery - ustalamy, że mogę chwilę odpocząć przy jego kajaku (nie chciałem być za to zdyskwalifikowany #lol) - i daję się ponieść prądowi rzeki.
Z wody wychodzę chyba ostatni spośród bodajże 1300 startujących(!) - jestem rozbity, kompletnie wyczerpany i praktycznie nieprzytomny. Mięśnie bolą, wciąż odkasłuję wodę której wypiłem więcej niż myślałem, że to możliwe i zaczynam przemieszczać się w kierunku strefy zmian.
Nie mogę znaleźć roweru. Mam problem z zapięciem butów. Jak już jadę to nie mogę utrzymać równowagi na tyle by zapiąć bluzę. Nigdy nie przeżyłem czegoś podobnego. Brda mnie znokautowała.
Wraz z kolejnymi kilometrami na lądzie wraca trzeźwość umysłu i kontrola nad ciałem - zaczynam się czuć coraz lepiej. Co prawda żele energetyczne które miałem w kieszonce spodenek nie wyszły ze mną z wody, więc czerpię energię tylko ze znacznie uszczuplonych etapem pływackim zapasów glikogenu, ale jadę. Trasa jak w zeszłym roku - generalnie połowa pod górę, połowa w dół. Nie mogę się przemóc i zaatakować - czuje ciężkie nogi, ale w końcu oddycham normalnie… może nawet zbyt normalnie jak na wyścig. Śmiech pojawia się dopiero podczas gradobicia. Tak - lipiec w Bydgoszczy kolejny raz wygląda jak w piosence Kazika - jest zimno i pada.
Jadę swoje i mam wrażenie, że nie wygląda to źle - startując z samego końca musisz wyprzedzić wszystkich i tak się staram działać.
Niedługo później (nie korzystam z zegarka) ponownie wracam do strefy zmian. Tym razem przytomny - bez większego problemu zostawiam rower, wiążę na podwójną kokardkę swoje nowe wyścigowe buty i zaczynam człapać.
Wizja nieodległej mety dodaje sił, mam wrażenie, że z kilometra na kilometr przyspieszam, a krok staje się bardziej sprężysty. Moje odczucia nie znoszą konfrontacji z danymi z pomiaru czasu. Widząc metę uśmiecham się do zdjęć, przyjmuję medal i zaczynam myśleć co tak właściwie się w tej wodzie stało?
Z treningów pływackich wiem, że mam problem z utrzymaniem w wodzie prawidłowej sylwetki -> toną mi nogi. Tym razem tonęły bardziej niż kiedykolwiek wcześniej w moim życiu i to - jak sądzę - właśnie braki mojej technice i zimna, jak dla mnie, woda zadecydowały o tym, że etap pływacki był tak wycieńczający i przerażający, że wyglądał niczym walka o (prze)życie.
Urazu nie zamierzam pielęgnować - na wszelki wypadek jednak publicznie deklaruję, że raz w tygodniu przez najbliższy rok będę pływać. Bo umieć pływać #lepiej porostu wypada.
Zawody polecam! Impreza jest epicko zlokalizowana, świetnie zabezpieczona i ma klimat! Zainteresowanych startem zapraszam do kontaktu oraz lektury postscriptum w którym trochę więcej szczegółów o tym, jak to tym razem zrobiliśmy.
Dzięki i pozdrawiam!
Michał
PS - know how dla zainteresowanych:
Jeśli formuła Decathlon TryAthlon zostanie utrzymana, to jest to bezpieczniejszy dystans niż 1/8. Bawiłem się wtedy świetnie, czego nie mogę powiedzieć z pełnym przekonaniem o tegorocznym starcie.
Chcąc się cieszyć startem (a walczyć z trasą) pamiętajcie o przygotowaniach - organizator dostarcza darmowe plany treningowe, my w klubie możemy je pomóc zindywidualizować tak aby były zgodne z Twoimi możliwościami,
Nie - nie potrzebujesz żadnego sprzętu oprócz kąpielówek/stroju kąpielowego i jakiegokolwiek roweru. Jeśli jednak chcesz się poczuć bardziej profesjonalnie, to w sportowych marketach można kupić strój triathlonowy już od 119 zł. Sam taki mam i uważam, że w skali budżetu jaki należy przeznaczyć na cały start to nie jest duży wydatek. Szosowy rower również pozwoli „poczuć wiatr we włosach” nieco inaczej niż Wigry3, ale i na składkach ludzie startowali. Kwestię ubierania pianki na tak krótki dystans można długo dyskutować - ja za kryterium rozstrzygające wziąłbym indywidualne poczucie komfortu temperaturowego.
Hotel warto zarezerwować wcześniej - będzie taniej i mniej nerwowo niż robiąc to w ostatnich chwili. Tym razem zatrzymaliśmy się w Focus Premium Hotel Bydgoszcz i mogę go śmiało polecić - z okien widać trasę biegową, od Hali Łuczniczka w której mieści się centrum zawodów oddalony jest o parę minut jazdy rowerem lub taksówką, oferuje też opcję późnego wymeldowania i bardzo tani parking.
Dojazd z Kielc zajmuje 4 godziny - niby trochę, ale jedzie się sprawnie. Po pierwszy etapie „do Łodzi” (warto zobaczyć okolice Off Piotrkowskiej) kolejny fajny przystanek to Toruń, a potem sama Bydgoszcz. Na weekend - rewelacja!